John Wick. Myślę, że każdy kinoman, który interesuje
się bieżącą kinematografią kojarzy przynajmniej to nazwisko, a niektórzy pewnie
też oglądali film o tym tytule. Po pierwszej części, w której główny bohater,
były seryjny morderca, grany przez Keanu Reevesa, rozwala wszystkich dookoła z
powodu zabicia jego psa i kradzieży samochodu, po drugim rozdziale tego filmu
(angielski tytuł filmu to „John Wick. Chapter 2”), można było spodziewać się
czegoś równie niedorzecznego. Czy tym razem zabili mu kota? A może jednak to
tylko chomik?
Początek filmu nawiązuje do części poprzedniej.
Następuje dokończenie porachunków. Namierzenie przez Jonathana swojego Mustanga
Bossa z 1969 roku i rozwalenie go w drobny mak po kilku sekundach. Nie martwmy
się jednak, bo nie ma takiej blachy, której nie dałoby się wystukać. Nie dość,
że auto w rozsypce, to John otrzymuje jeszcze od swojego włoskiego ‘camorzysty”
propozycję nie do odrzucenia. Odrzucenie jednak następuje i w drobny mak
zamieniona jest ostatnia własność Wicka. Nie ma już nic oprócz psa, propozycję
nie do odrzucenia przyjmuje i tak zaczyna się nominalna część drugiego
rozdziału tego filmu.
Trzeba powiedzieć to sobie od razu, fabuła w tym
filmie jest pretekstem do pokazania zabójczo pięknych scen bijatyk, mordobić,
strzelanin i wszelkich innych form przemocy. Czy to źle? Nie, bo te
rozpierduchy wyglądają naprawdę zacnie.
Pierwszy film – „John Wick”, był dla mnie dobrym
filmem, akcyjniakiem, przy którym można było się srogo naśmiać, ale z kategorii
B. Ten film nadal wpisałabym w nurt kina B, tylko że tym razem z etykietą „bardzo
dobry”. Podstawową zaletą jest pokazanie scen walk i strzelanin. Jeżeli chodzi
o układ choreograficzny, to pewnie, że on zazwyczaj wygląda tak samo, bo trudno,
żeby seryjny zabójca, zawsze zabijał w inny sposób. Czego się nauczyłeś, tego
się już nie oduczysz. Plusem ogromny jest za to zmiana scenerii przy każdej
sekwencji. Mamy tam hangary rosyjskiej mafii, katakumby w Rzymie, uliczki w tym
samym Wiecznym Mieście, lśniące białą czystością metro, cudowne muzeum wraz z
salą świateł i luster oraz ambasadę wszystkich szemranych person, czyli Hotel
Continental. Bo jeżeli się bić i mordować, to tylko w pięknych miejscach. Gra
świateł w filmie jest naprawdę na wysokim poziomie. Kadry wyraźne, nawet te,
które potencjalnie mają miejsce w ciemności.
Chciałoby
się napisać, że wszystko, co w tym filmie robi John Wick jest możliwe do
zrobienia dla każdego z nas i nie ma tam krzty przesady, bo przecież nie mamy
żadnego przeskakiwania z dachu na dach, wskakiwania do lecącego 10 metrów nad
ziemią helikoptera itd. Są same walki naziemne, mówiąc oględnie. Oczywiście,
mając na uwadze fakt, że Keanu Reeves większość sekwencji wykonywał
samodzielnie, a zastosowanie pomocy kaskaderów było ograniczone do minimum,
można powiedzieć, że pewnie da się. Da się, pod warunkiem, że wykonujemy tylko
jedną z tych czynności, raz na rok. Wykonywanie wszystkiego naraz mogłoby
spowodować naszą śmierć kilka razy po dwa razy. Jednak rzucenie już w pierwszej
scenie filmu popisów Bustera Keatona, może dać nam znak: „Patrzcie i bawcie się”.
Oglądanie tego, co dzieje się z bohaterami, może niechybnie przywołać na myśl,
to co dzieje się z postaciami z kreskówek. Zawsze się wyliżą. Jednak tan film
nie polega na tym, żeby był realistyczny.
Jeżeli
chodzi o aktorstwo, to nie oczekujmy zbyt wiele. Keanu Reeves ma jakąś dziwną
manierę, której chyba wcześniej nie dostrzegłam (mój błąd), odpowiadania na
pytania w tak wolnym tempie, że gdyby z taką prędkością zabijał swoich
przeciwników w filmie, to powstałaby z tego krótkometrażówka. Ale, konwersacje
nie są clue tego filmu. Lepiej patrzeć niż kontemplować dialogi. Z przykrością
muszę stwierdzić, że mini-rólka Ruby Rose była zbędna. Wyglądała, ale nic
nowego do tej jakże rozbudowanej fabuły nie wniosła. Szkoda. Reszta postaci
poprawna (salwa śmiechu przy pojawieniu się na ekranie Laurence’a Fishburne’a).
Najlepszy bohater drugiego planu – pies Johnego Wicka.
Niestety
mam pewne zastrzeżenia, co do muzyki. To jest element, którego mi szalenie
brakowało. Była, oczywiście, że była muzyka do każdego ujęcia walki,
strzelaniny i czego tam sobie jeszcze życzymy. Jednak to nie było to. W
pierwszej części soundtrack był mocnym punktem filmu. W części drugiej to było
takie sobie. Oczekiwałoby się mocniejszego podkreślenia scen, większej dynamiki
muzycznej. No, ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma.
Świat
morderców, gangsterów i innych szemranych postaci został przedstawiony z
odpowiednia dozą tajemniczości, elegancji i gracji. Równoległa rzeczywistość,
państwo w państwie, gdzie „ci źli”, mają osobną walutę, hotele, usługi, a nawet
centralę telefoniczną (jakież tam piękne pin-up girls są), robi wrażenie.
Tradycyjnie,
zakończenie daje furtkę na zrobienie kolejnych rozdziałów. Myślę, że jeżeli
Chad Stahelski (reżyser filmu) i Keanu Reeves będą mieli jeszcze chęć na
pociągnięcie tematu lub będzie brakowało im pieniędzy na inne produkcje lub
inne widzimisię, to na szczęście grup przestępczych i gangsterów jest jeszcze
dużo do wyboru i będzie można kręcić tych rozdziałów a kręcić.
Do obejrzenia:
·
„John Wick” –
reż. D. Leitch, Ch. Stahelski.
Do posłuchania:
·
Soundtrack z
filmu „John Wick”.
Do zajrzenia:
·
Trening Keanu
Reevesa do filmu „John Wick. Chapter 2”,
·
Wywiad z Keanu
Reevesem w programie „The Graham Norton Show”.
Bibliografia:
[S1] <http://www.filmweb.pl> [dostęp:
11.02.2017].
[S2] <https://www.facebook.com> [dostęp:
11.02.2017].
[W] Opracowanie własne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz