Za mną kolejne spotkanie autorskie organizowane w
ramach Dyskusyjnego Klubu Książki przez Wojewódzką i Miejską Bibliotekę Publiczną
w Bydgoszczy na Starym Rynku. Tym razem gośćmi byli Andrzej Fidyk i Aleksandra
Szarłat. Pretekstem do rozmowy była niedawno wydana książka, której ci państwo
byli autorami pt. „Świat Andrzeja Fidyka”.
Myślę, że wszyscy, którzy w minimalnym chociaż
stopniu mają styczność z filmami dokumentalnymi kojarzą nazwisko Andrzeja
Fidyka. Swego czasu w Telewizji Polskiej miały miejsce pasma o nazwach „Czas na
dokument”, „Miej oczy szeroko otwarte” czy „Oglądaj z Andrzejem Fidykiem”.
Cykle te w telewizji były, ale się zmyły, z wiadomych powodów. Dokumentalista
prezentował w nich cudze dzieła, ale również swoje. Chyba najbardziej znanym
dokumentem, którego reżyserem był Fidyk jest „Defilada”, opowiadający o
totalitaryzmie przez pryzmat Korei Północnej.
Pani Aleksandra Szarłat jest z kolei dziennikarką,
która ma w swoim dorobku już kilka książek, m.in. „Prezenterki” i „Celebryci z
tamtych lat. Prywatne życie wielkich gwiazd PRL-u”. Współpracuje z magazynem „Gala”.
Z Andrzejem Fidykiem znają się od 1995 roku, kiedy to poznali się na jednym z
festiwali filmów dokumentalnych. Jak powiedziała pani Aleksandra, decyzja o
wspólnym napisaniu książki wynikła raczej z częstych rozmów z Andrzejem
Fidykiem niż ze „złotego strzału”.
Spotkanie autorskie było niejako wywiadem –
uzupełnieniem (dla osób, które już książkę czytały) lub wstępem do tematu
(jeżeli ktoś tę pozycję kupił dopiero 5 minut przed spotkaniem). Jestem
niestety jeszcze w tej drugiej grupie, bo książki nie czytałam, ale z rozmów z
obecnymi na spotkaniu czytelnikami, dowiedziałam się, że pochłania się ją z
wypiekami na twarzy. Przeczytam sama i nie omieszkam zestawić moich odczuć z
tymi zasłyszanymi opiniami.
Jeżeli chodzi o samą rozmowę, to została ona
poprowadzona tak, aby jak najszerzej nakreślić postać Fidyka – dokumentalisty i
reżysera, trochę mniej Fidyka – prywatnie. Nie można się oczywiście temu
dziwić, bo książka „Świat Andrzeja Fidyka” opowiada głównie o pracy nad
poszczególnymi filmami w dorobku dokumentalisty.
Można było usłyszeć m.in. o tym, w jak szerokim
zespole były realizowane poszczególne dokumenty. I tak np. „Defilada” była
tworzona przy udziale 8 osób – reżysera, dwóch operatorów i dźwiękowca oraz
dwóch kierowców i dwóch cenzorów (chyba tak można ich nazwać), którzy pilnowali
ekipy z Polski, aby ta nie nagrała czegoś, czego wielki wódz Kim Ir Sen by
sobie nie życzył. Pilnowali oni na tyle dobrze ekipy Fidyka, że powstał z tego
najlepszy film o absurdach władzy totalitarnej, który przez państwa Zachodu był
odczytywany jako obraz złego systemu politycznego, a w krajach komunistycznych,
w tym w Polsce, jako słusznego z linią partii (podobno polscy cenzorzy
gratulowali Fidykowi, że zrobił film tak bardzo zgodny z wytycznymi nie tylko
koreańskich służb, ale również peerelowskich, a przy tym oczywisty w swej
anty-totalitarnej wymowie). Z kolei film „Kiniarze z Kalkuty” był realizowany w
Indiach przy pomocy aż 40 osób. Jak widać, każdy film wymagał zupełnie innych
nakładów i zupełnie innej logistycznej przeprawy.
Bardzo interesująca opowieść wiąże się z nagrywaniem
dokumentu o Suazi pt. „Taniec trzcin”. Ekipa Fidyka bardzo długo ubiegała się o
zgodę na kręcenie materiałów w tym afrykańskim państwie. Udało się ją uzyskać
od jednego ze świeżo wybranych ministrów z resortu turystyki. Pech jednak
chciał, że kiedy cała ekipa już do Afryki przyleciała, rzeczony minister
zachorował i zmarł po kilku dniach w szpitalu w RPA. Nikt następnie nie chciał
już twórcom umożliwić zrobienia takiego filmu, jaki chcieli w pierwotnej
wersji, więc powstał film, który bardzo mocno uderzył w wizerunek tego państwa,
tj. film o epidemii AIDS i gwałtów w Suazi. Fidyk opisywał, jak nagrywano między
innymi sceny, w których tamtejsze kobiety rozmawiały o sprawach tak intymnych
jak seks, gwałty i choroby. Sposób był z jednej strony nadzwyczaj prosty, z drugiej
pewnie skomplikowany do wykonania. Polska ekipa mianowicie, zapewniła tym
kobietom taki komfort, że oprócz bohaterek i Polaków nie było koło nich nikogo, kto
mówiłby w ich języku. To z pewnością ułatwiło sprawę pewnej otwartości, nawet
przy obecności kamer i obcych osób.
Trzeba przyznać, że jak na osobę, która jest
absolwentem Wydziału Handlu Zagranicznego, to Andrzej Fidyk jest niesamowitym
reżyserem dokumentów. Jest to potwierdzenie, że wykształcenie papierkowe nie ma
nic do rzeczy. Albo ktoś czuje to co robi albo robi coś z przymusu – słabo lub
tylko przeciętnie. Widać, że Fidyk czuje dokument jak mało kto. Powtarzał na
spotkaniu wielokrotnie, że dla niego przy tworzeniu najważniejsze jest to, żeby
każde słowo w określeniu „film dokumentalny” było traktowane równorzędnie.
Produkcja powinna zostać tak zrobiona, żeby zaciekawiła widza nawet, jeżeli
jest na temat, który z pozoru mało kogo interesuje. Film powinien mieć nie
tylko potencjał przyciągnięcia widza, ale również walory artystyczne. Reżyser
musi mieć pomysł na dobre pokazanie tematu, bo bez pomysłu nawet najciekawszy
temat okazuje się za słaby w filmie. Podobało mi się wielokrotne powtarzanie
przez Andrzeja Fidyka, że kluczowe jest ochranianie bohatera dokumentu i
świadomość, jak dany film, a właściwie jego projekcja w danym państwie, może
wpłynąć na los tego człowieka czy grupy ludzi. To niezwykle ważne w czasach,
kiedy media biorą tak małą odpowiedzialność za to co mówią, piszą, pokazują.
Andrzej Fidyk był na spotkaniu bardzo spokojny, choć
może lekko drżąca dłoń z mikrofonem zdradzała małe zdenerwowanie. Myślę, że
pani Aleksandra Szarłat miała nie lada zadanie, żeby wyciągnąć ze swojego
rozmówcy wiele informacji, które mogłyby być interesujące dla czytelnika i
użyteczne przy pisaniu książki. Jak jednak wszyscy twierdzą, to się jej udało.
Oprócz słów samego Fidyka, na publikację składa się również interpretacja autorki poszczególnych dokumentów stworzonych przez tego reżysera, które na potrzeby
książki oglądała kilkukrotnie. Nierzadko, jak sama mówiła, widziała współczesną
kontynuację bądź powtarzanie się mechanizmów i historii, które w tych filmach
dokumentalnych zostały pokazane.
Myślę, że najlepszym rozwiązaniem będzie zrobienie
sobie maratonu z filmami Fidyka, co nie będzie proste, nie tylko ze względów
technicznych, ale również emocjonalnych i przekonanie się, ile z tego jest
aktualne w naszych czasach. Ja oprócz tego sięgnę też po książkę „Świat
Andrzeja Fidyka”, bo samo spotkanie autorskie bardzo mnie do tego zachęciło.
Bibliografia:
[W] Opracowanie własne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz