Musimy powiedzieć to sobie od razu i na samym
wstępie. Czytanie starych wydań „Sztuki kochania” Michaliny Wisłockiej bez
posiadania merytorycznej wiedzy z opracowań współczesnych seksuologów bądź bez
przypisów i komentarzy, którymi powinno być opatrzone każde wznowienie tej
książki, może spowodować więcej szkody niż pożytku. W szczególności odnosi się
to do osób młodszych, które nie mają jeszcze doświadczenia w materii seksu, a
szukają rzetelnych poradników „jak to się robi?”. Należy o tym pamiętać w
takich czasach jak obecne, gdzie nadal toczą się spory o to, czy antykoncepcja
i aborcja powinny być dla kobiet dostępne i kto jest ofiarą a kto katem w
przypadku gwałtu. Są to tematy niezwykle ważne, które wymagają pracy u podstaw,
tak aby budować społeczeństwo, które bazuje na wzajemnym szacunku mężczyzny do
kobiety i kobiety do mężczyzny.
Moja „Sztuka kochania” została wydana w 1984
roku, a więc 8 lat po premierze pierwszego wydrukowanego egzemplarza tej
książki. Składa się z dziesięciu rozdziałów, w których autorka omówiła tematy
rozwoju seksualnego (zarówno fizycznego, jak i umysłowego), od dzieciństwa i
dojrzewania aż po lata później starości. W dużej mierze w książce znajdują się
opisy tego, jak funkcjonuje nasz organizm i jakie zachodzą w nim procesy
podczas pieszczot, seksu (autorka była przecież ginekologiem), ale także
podczas uczucia zakochania, miłości, czy odrzucenia.
„Sztuka kochania”, to książka, która była
kontrowersyjna w czasach, kiedy ją wydano pierwszy raz i jest kontrowersyjna
teraz, kiedy zostaje wznowiona z okazji premiery filmu „Sztuka kochania.
Historia Michaliny Wisłockiej”. Jest jednak pewna różnica. W latach 70. pozycja
ta była kontrowersyjna ze względu na swą postępowość. Obecnie niektóre jej
fragmenty jawią się jako niezwykle zapóźnione i zwyczajnie szkodliwe.
Wisłocka rozprawiała się na łamach książki zarówno z
fizycznością jak i przeżyciami duchowymi, co jest niewątpliwym atutem tej
książki. Niemniej jednak są fragmenty, które w dzisiejszych czasach mogą być
uznawane za co najmniej oburzające. Największe zagrożenie dostrzegam we
fragmentach, w których Wisłocka napisała o gwałtach na kobietach. Tezy jakoby
niektóre dziewczyny same były sobie winne, że zostały zgwałcone i to, że
chłopak w młodzieńczym wieku nie może nic poradzić na swój nadmierny popęd
seksualny są dla mnie tak nieprawdopodobne, że podczas czytania tego
fragmentu zżymałam się ze złości. Drugi fragment, a właściwie rozdział, który
traktuje o antykoncepcji jest, z oczywistych względów, nieaktualny.
Podrozdział, w którym Wisłocka opisuje stosunek przerywany jako formę
antykoncepcji bądź informuje o dobroczynnym działaniu nasienia na zdrowie
kobiety, zostałby dzisiaj, z całym przekonaniem, zmieciony w kilka sekund przez
fachową, współczesną literaturę seksuologiczną.
Nie wiem, jak wygląda sprawa fragmentu o gwałtach,
ale z tego, co słyszałam rozdział o antykoncepcji został zmieniony we
wznowieniu książki przez wydawnictwo Agora. Jak mniemam profesor Zbigniew
Izdebski we wstępie do nowego wydania zastrzegł, że nie można wszystkiego, co
napisała Michalina Wisłocka odbierać jako prawidłowe działanie w świetle
obecnej wiedzy medycznej i seksuologicznej.
Czytanie tej książki mogę w moim przypadku podzielić
na dwie fazy – czytanie przed i po obejrzeniu filmu – biografii Wisłockiej.
Wiedząc, że książkę pisała czerpiąc ze swojego doświadczenia życiowego,
pozwalało łatwiej przyswoić i przebiegnąć przez tekst. Niemniej jednak pierwsza
część książki była czytana przeze mnie z niemałą udręką. Pominę aspekt
ukazywania niektórych tematów, o czym pisałam wyżej. Niestety w niektórych
momentach wyczuwalne jest, że tekst się już zestarzał. Myślę, że tak budowane
zdania i słownictwo przy opisywaniu tematyki seksu, nie jest przystosowane do
dzisiejszego czytelnika. Nie można mieć jednak o to pretensji do autorki, bo
nie pisała tego „poradnika” dla nas – żyjących w 2017 roku. Dla rozsądnego
czytelnika, żyjącego w wieloletnim związku i potrafiącego filtrować informacje,
które podaje mu autor tekstu, może być „Sztuka kochania” faktycznym
naprowadzeniem na mechanizmy, które może stosować, aby podtrzymać bliskość ze
swoim partnerem/partnerką. Dla osób młodszych, nie mających jeszcze
doświadczenia, ta książka powinna być bardziej tekstem, który pokazuje, jak
prawie pół wieku temu postrzegano seksualność człowieka, w szczególności
kobiety, w Polsce. Nie radzę jednak postrzegać tej książki obecnie jako stuprocentowego wyznacznika tego, jak powinno się postępować. Trzeba pamiętać o tym, że ponad
40 lat, przy tak szybko rozwijającej się medycynie i naukach społecznych, to przepaść.
Czytając tę książkę miałam nieodparte i przykre
wrażenie, że część osób, które obecnie decydują o edukacji seksualnej
młodzieży, cały czas bazują na książce, która 40 lat temu była postępowa, ale w
dzisiejszych nie może stanowić w żadnym wypadku podstawy do kształcenia
seksualności młodego człowieka. Wisłocka napisała wiele wspaniałych zdań, w których
postuluje o równouprawnienie np. w kwestii wychowania dziecka, pracy w
sypialni (aby wszystkie strony zainteresowane miały z seksu satysfakcję). Akcentowała dosyć wyraźnie, że kobieta i tylko kobieta powinna mieć ostateczne słowo w sprawie tego, co robić z własnym ciałem. Informowała, że decyzja ta powinna być poprzedzona rozważną i wieloaspektową dyskusją ze swoim partnerem. Należy
pamiętać jednak i będę to powtarzać z uporem maniaka, książka ta ma liczne
uchybienia merytoryczne, które w dzisiejszych czasach nie powinny być podawane
społeczeństwu bez odpowiedniego komentarza, zgodnego ze współczesnym stanem
wiedzy. Słusznie i myślę, że celowo twórcy filmu „Sztuka kochania. Historia
Michaliny Wisłockiej” nie wspomnieli w filmie o kontrowersyjnych, z
dzisiejszego punktu widzenia, rozważaniach pani ginekolog. Zabieg ten jest
słuszny, bo każde pokolenie powinno mieć Wisłocką na miarę i przede wszystkim
potrzebę swoich czasów.
PS: Wisłocka stanowczo przeceniała postępowość
Polaków w zakresie m.in. tabletek antykoncepcyjnych, o czym świadczą cały czas
toczące się dyskusje na ten temat.
PS2: Cytat w tytule to parafraza słów z książki Wisłockiej "Sztuka kochania", które w oryginale brzmią: „Gry miłosne są radością życia, a nie >>służbą bożą<<, >>ofiarnym
stosem<< czy ponurym obowiązkiem”.
Do przeczytania:
·
„Michalina
Wisłocka. Sztuka kochania gorszycielki” – V. Ozminkowski,
·
„Wisłocka, czyli
jak to ze sztuką kochania było” – K. Szołajski,
·
„Kochaj się
długo i zdrowo” – A. Depko.
Do obejrzenia:
Do zajrzenia:
Bibliografia:
[K1] Wisłocka, M.: Sztuka kochania, Iskry, Warszawa, 1984.
[W] Opracowanie własne.
W tym właśnie tkwi chyba problem, że medycyna leci na łeb na szyję i to, co było niespotykane i nieznane wcześniej, teraz jest uważane za przestarzałe. Nie miałam okazji trzymać w ręce tej książki, ale słyszałam wiele pozytywnych opinii o filmie. ;) I myślę, że do kina pójść można, ale co do przeczytania książki, sama nie wiem. A już szczególnie w tych starych wersjach.
OdpowiedzUsuńFilm polecam, bo w nim Wisłocka pozbawiona jest tych mankamentów, które widzę w książce. A książka, no cóż. Można ją przeczytać, ale bardziej w kontekście socjologicznym niż poradnikowym.
Usuń