niedziela, 22 stycznia 2017

„Żony stanu, dziwki rewolucji, a może i uczone białogłowy”, czyli warto wrócić do teatru



     Jest sobota 21.01.2017 roku. W Waszyngtonie i innych stolicach świata odbywa się właśnie „Marsz kobiet”. Marsz kobiet przeciwko polityce, jak to powiedział jeden z naszych polityków – człowieka, który reprezentuje najlepsze wartości chrześcijańskie, czyli przeciwko polityce Donalda Trumpa. Nie ma lepszego dnia na pójście na spektakl w Teatrze Polskim w Bydgoszczy o nazwie „Żony stanu, dziwki rewolucji, a może i uczone białogłowy”. Spektakl głośny, bardzo dobry i cholernie ważny. Nie mogłam wyobrazić sobie lepszego powrotu do teatru po 5-letniej przerwie niż to, co mnie dzisiaj spotkało.


Świetny Maciej Pesta [S1]


     „Żony stanu...” opowiadają o Anne-Joseph Théroigne de Méricourt. Była to kobieta, która w czasie Rewolucji Francuskiej chciała wywalczyć prawa dla ludzi – kobiet. Czy ktoś o niej słyszał (pomijam historyków zajmujących się okresem rewolucyjnym we Francji)? Każdy słyszał o Dantonie i Robespierze, ale o najważniejszej postaci kobiecej nie słyszał prawie nikt. Smutne, ale i prawdziwe.

Hipnotyzująca Beata Bandurska [S1]


     Produkcja Jolanty Janiczek (tekst, dramaturgia, kostiumy) oraz Wiktora Rubina (reżyser), miała swoją premierę pod koniec października 2016 roku. Zorientowani w sprawach Polski wiedzą, że na ten okres przypadł czas kulminacyjny Czarnego Protestu. Jak niesamowite wyczucie mieli twórcy – tego chyba nie muszę tłumaczyć. Bardzo dobrym ruchem było wplatanie w historię spraw współczesnych. Myślę, że były one zamierzone już wcześniej, ale na pewno nie w takim wymiarze. Ten spektakl pokazuje absurdy. Pokazuje, że mimo upływu ponad 200 lat od czasów Rewolucji nic, ale to nic się nie zmienia. Historię dalej piszą mężczyźni. Jest moment, kiedy jedna z postaci czyta wypowiedzi i wpisy na portalach społecznościowych osób publicznych m.in. Tumpa, Kukiza, Korwina-Mikkego, M. Ogórek, ale też M. Środy. Część sali, głównie mężczyźni niestety, śmiali i podśmiechiwali się z tych tekstów. Tylko, że tu nie ma nic do śmiechu. Ta reakcja części sali teatru pokazuje, ile jest jeszcze do zrobienia.

Plakat sztuki [S2]

     O ile na książkach i filmach trochę się znam (ha ha ha), to na teatrze nie znam się w ogóle. Do teatru chodzę po emocje, po wrażenia, po bodziec do działania. Na grze aktorskiej znam się tyle, co osoba chodząca do teatru raz na 5 lat. Jednak nie mogę pominąć tego, że najbardziej zwróciła moją uwagę Beata Bandurska, która była hipnotyzująca pod każdym względem oraz Maciej Pesta – niejako narrator całego wydarzenia, ale i osoba zaangażowana.

Deklaracja Praw Kobiety i Obywatelki [W]


     Nie ma co ukrywać, że Teatr Polski w Bydgoszczy reprezentuje teatr zaangażowany. Nie inaczej było przy okazji tego spektaklu. Pytanie jednej z bohaterek „czy ma sens walka w teatrze a nie na ulicy?”. Tutaj mogę rozwiać całą wątpliwość tego retorycznego przecież pytania. Sens jest i to ogromny. W szczególności, że na tym spektaklu, na którym byłam ja, było sporo osób, które na co dzień nie mają z nim zbyt wiele wspólnego (co tu dużo ukrywać, pewnie była to zasługa specjalnej akcji teatru, który sprzedawał bilety w obniżonych cenach). Część z nich pewnie chciała dokonać przysłowiowego „odchamienia”. Mam nadzieję, że to „odchamienie” będzie miało wpływ na każdy mały gest w realnym życiu i (zaszaleję teraz), i na późniejsze pokolenia.

Bibliografia:
[S1] <http://www.teatrpolski.pl> [dostęp: 22.01.2017].
[S2] <http://www.onet.pl> [dostęp: 22.01.2017].
[W] Opracowanie własne.

1 komentarz:

  1. Powiem Ci szczerze - po Twojej recenzji żałuję, że w Bydgoszczy bywam tak rzadko.. Zresztą co tu mówić. Prawda i nie ma tu nic do śmiechu. Całe szczęście, że istnieją "Teatry, które się wtrącają". :)

    OdpowiedzUsuń