Każdy
ma jakieś poglądy. Poglądy na sprawy gospodarcze, religijne, obronności,
społeczne itd. Czasami są one jaskrawe a czasami dąży się w nich do
neutralności, której się jednak nigdy nie osiągnie, bo to wcale nie byłoby
dobre. Problem pojawia się wtedy, kiedy swoje poglądy i opinie na dany temat
mylimy z wiedzą o danym zagadnieniu. Problem pojawia się wtedy, kiedy nasze
poglądy i opinie chcemy narzucić innym. Kiedy chcemy je narzucić krzykiem,
strachem i agresją. Czy w Polsce i na świecie w ogóle mamy ten problem? Myślę,
że odpowiedź jest bardziej niż oczywista. Ale, jak to mówią, to tylko moja
opinia.
Książka
Ewy Wanat „Biało-czarna” jest zbiorem 9 tekstów, w tym 8 wywiadów
przeprowadzonych z dziennikarzami zarówno z lewej jak i prawej strony
„barykady” mediów w Polsce. Wśród rozmówców znajdują się Tomasz Terlikowski,
Magdalena Środa, Rafał Ziemkiewicz, Jacek Żakowski, Paweł Lisicki, Paweł
Wroński, Piotr Skwieciński, Piotr Najsztub. Na końcu znajduje się tekst Ewy
Wanat. Z informacji zawartych w przedmowie wynika, że podczas autoryzacji
wywiadu, nie zgodził się na jego publikację w książce Cezary Gmyz. (Ubolewam
nad tym, gdyż jest to korespondent TVP w jednej z kluczowych strategicznie dla
Polski stolic – Berlinie. Warto byłoby wiedzieć, jaką renomę w Niemczech tworzy, polskim mediom i Polsce w ogóle, dziennikarz telewizji publicznej.). Każda
rozmowa jest poprzedzona krótką notką biograficzną danej osoby. Warto
podkreślić datę wydania książki. Jest to 18.05.2016 r. Jak łatwo zgadnąć
wywiady były przeprowadzone trochę wcześniej. Czas, w którym padły te słowa
jest kluczowy, gdyż dynamika wydarzeń w Polsce jest duża i przez ten prawie rok
zmieniło się wiele.
Wszystkie
wywiady w tej książce miały podobną strukturę. Ewa Wanat każdemu zadawała ustalony zbliżony zestaw pytań, który następnie, w toku rozmowy, się zmieniał i
rozgałęział na inne tory. Jednak są punkty wspólne, które są pewnymi stałymi,
które są doskonałe do czynienia porównań światopoglądowych tych dwóch, jednak
skrajnych, stron.
Pierwsze, co mnie, nie wiem czy zadziwiło, ale
na pewno dało do myślenia, to to, że każdy z rozmówców (może nie każdy, ale
takie globalne wrażenie odniosłam), podkreśla, że różnią się oni między sobą fundamentami, pewnymi
podstawami, które ich ukształtowały i doprowadziły do miejsca, w którym się
obecnie znajdują. Z tych zestawionych obok siebie w książce rozmów, wynika dla
mnie coś zupełnie odwrotnego. Nie podstawami się różnimy, a ich interpretacją.
Wszyscy widzą to samo, tylko zupełnie inaczej sobie to tłumaczą i wyciągają
inne, czasami bardzo skrajne, wnioski. Przykład, który do mnie dotarł już po
pierwszych dwóch wywiadach z T. Terlikowskim i M. Środą. Oboje oni zauważają,
że Kościół w Polsce składa się i zwraca się głównie do tych uboższych warstw
społecznych. Oboje dostrzegają, że KK nie jest już strukturą złożoną z warstwy
inteligenckiej, że brakuje w nim takich osobowości, jak ksiądz Tischner czy
ksiądz Twardowski. Widzi to i M. Środa i T. Terlikowski. Ale interpretacja tego
zjawiska jest już diametralnie inna. Nie będę tego rozwijać, ale mówiąc w
skrócie, jedna osoba poczytuje to za złe a druga za dobre. Myślę, że łatwo
dopasować w tym przypadku, kto jakie ma podejście do tej kwestii.
Sytuacja
w Polsce jest obecnie taka, że nawet osoby, które były postrzegane przez nas
jako neutralne politycznie, zaczęły być trochę bardziej jaskrawe w swoich
osądach i zaczęły opowiadać się po jednej ze stron – lewica, prawica. Nie jestem
od tego wolna. Na pewno nie jest to dobra postawa, bo im więcej merytorycznej
dyskusji tym lepiej. Niejednokrotnie sama karcę się za wypowiadanie zbyt
kategorycznych sądów na tematy delikatne i wymagające głębszej analizy. Jest
tylko jedna różnica. Ja, jako szary człowiek, mam wpływ co najwyżej na moje
najbliższe środowisko. Unikam demonstracji moich poglądów na większą skalę.
Jednak politycy, którzy często wypowiadają się na tematy, o których nie mają
żadnego pojęcia, a już na pewno nie mają porządnej podbudowy z rzetelnej
wiedzy, mają wpływ na bardzo szerokie grono odbiorców. Taką samą siłę rażenia,
o ile nie większą, mają dziennikarze. Nie bez przyczyny media nazywane są
czwartą władzą. Dlatego, niektóre słowa, które padły z ust dziennikarzy w tej książce,
są dla mnie nie tylko wstrząsające, ale wręcz oburzające i nieetyczne.
Odniosłam
wrażenie, że część z tych, z którymi Ewa Wanat rozmawiała, myśli, że wszyscy
odbiorcy mediów, w szczególności telewizji, mają świadomość pewnej kreacji,
która dzieje się na ich oczach. Jest to myślenie z kategorii „pobożnych życzeń”
i nie ma żadnego pokrycia w rzeczywistości. Czy naprawdę uważa się, że kłótnie
i specjalne wytwarzanie atmosfery wojny światopoglądowej na wizji, w czasie
przeróżnych programów publicystycznych, informacyjnych i tych z kategorii show,
jest filtrowana przez umysł przeciętnego widza i przyjmowana krytycznie ze
świadomością, że to jest tylko taka medialna i polityczna gra? Wolne żarty. W
szczególności w społeczeństwie, w którym kultura słowa pisanego jest żadna, za
to kultura telewizyjna, a właściwie kultu telewizji i Internetu jest w
natarciu. Jeżeli ktoś nazywa się dziennikarzem i mówi słowa o „tworzeniu pewnej
kreacji”, bo „merytoryczne rozmowy nie bronią się w słupkach oglądalności i
popularności”, to proszę wybaczyć, ale zęby mnie bolą od takiego gadania. Dziennikarz
ma brać pełną odpowiedzialność za treści, które przekazuje i za formę, w którą
te treści opakowuje. Jest dla mnie niedopuszczalne zrównywanie całego
społeczeństwa i liczenie na to, że na pewno każdy zrozumie jakiś sarkazm,
ironię czy puszczenie oka do telewidza. No niestety nie. Informuję - nie
zrozumie tego każdy.
W
książce sporo miejsca poświęcono rozważaniom nad tym, kiedy tak naprawdę
nastąpił w Polsce tak skrajny podział mediów i sceny politycznej. Wszyscy byli
raczej zgodni, że głębokie rysy były o wiele wcześniej obecne niż rok 2010. Jedni
wskazywali obrady Okrągłego Stołu, inni dymisję premiera Olszewskiego i
związanej z tym lustracji, itd. Omawiano kwestie religii, rozdziału Kościoła od państwa, aborcji, antykoncepcji, życia politycznego, społecznego i kulturalnego (tutaj każdy, bez względu na poglądy, wskazywał Dostojewskiego jako jednego z najważniejszych dla siebie pisarza, ale każdy interpretuje jego teksty w inny sposób).
Wanat
nie omija z rozmówcami tematów dotyczących ich życia prywatnego. Trzeba
przyznać, że jest to temat na pracę, co najmniej licencjacką, z socjologii. Nie
jest to regułą, ale gdyby przeczytać poszczególne odpowiedzi dotyczące
postępowania w życiu prywatnym, nie znając nazwisk osób, które je wypowiadały,
to przy odkryciu kart z danymi osobowymi, moglibyśmy się srogo zdziwić. Czyżby
panowały jakieś podwójne standardy? Czy to co mówimy do innych ludzi, nie
powinno być tym, czym przynajmniej próbujemy, kierować się w życiu? To jest
aspekt podwójnej moralności, o której pewnie można pisać prace doktorskie, na
przykładzie osób w życiu publicznym i tych „zwykłych” ludzi chodzących po
ulicach.
Książka
ta była potrzebna. Problemem jest to, że sytuacja w Polsce zmienia się tak
szybko, że niektóre przewidywania dziennikarzy, które zostały przez nich
wypowiedziane, można sobie obecnie włożyć między bajki albo znając już wydarzenia
minionych miesięcy, uśmiechnąć się i zacząć łkać z żałości. Myślę, że najlepszym i najwięcej dającym do myślenia cytatem z tej książki powinny być słowa M.
Środy: „To dość proste. W świecie liberałów jest miejsce dla konserwatystów.
(...) W świecie konserwatystów nie ma miejsca dla liberałów”. Żyj i daj żyć
innym?
Do
zajrzenia:
·
„Krótki film o prawdzie i fałszu” na
kanale SciFun (dostępne na youtube).
Bibliografia:
[K1]
Wanat, E.: Czarno-biała, Wielka
Litera, Warszawa, 2016.
[W]
Opracowanie własne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz