Co my wiemy o Afryce? Co nas – Europejczyków, może w
ogóle obchodzić Afryka? Przecież to zupełnie inny kontynent, inna kultura,
nawet, o zgrozo, często inny kolor skóry, wyznanie czy układy społeczne. A
historia jednego z państw afrykańskich i to historia gospodarczo-polityczna?
Toż to nie jest możliwe, żeby taka książka wpadła w nasze ręce. A jednak. A
jednak taka książka powstała, wpadła w ręce i co ciekawe, pomimo natłoku
zdarzeń, została przeczytana. Wniosek numer jeden: niby czytasz o Ludowej
Republice Konga z przełomu lat 60. i 70. XX wieku, a jakbyś czytał o państwie
europejskim z roku 2017.
Książka
Tadeusza Pasierbińskiego „Congo oyé!” jest reportażem politycznym z Ludowej Republiki
Konga. Co dosyć ważne dla interpretacji całego przekazu, książka została wydana
przez Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej w 1974 roku. Wystarczy odrobina
wiedzy historycznej, żeby zestawić ówczesny ustrój Polski i opisywaną rewolucję
polityczną w Kongu.
Książka
podzielona jest na rozdziały, które w mniejszym bądź większym stopniu przybliżają
poszczególne etapy rewolucji komunistycznej (ludowej) w Kongu. Wspomniane są takie postaci jak: Fulbert Youlou, Alphonse Massemba-Débat i Marien
Ngouabi (prezydenci
odpowiednio w latach: 1960-63, 1963-68 i 1969-77). Jako, że pierwszy z
wymienionych miał linię mocno prozachodnią (utrzymywał ścisłe kontakty z
Francją, czyli byłą metropolią), a pozostałych dwóch kierowało się w stronę
komunistycznego wschodu, autor nie omieszkał uwypuklić wad pędzącego
kapitalizmu i jego negatywnego wpływu na życie Kongijczyków w czasach
prezydentury Youlou. Reporter podkreślił jednak, że władza sprawowana przez tego
polityka – duchownego, miała mocne rysy dyktatorskie. Tego samego spostrzeżenia
zabrakło jednak w kontekście dwóch pozostałych wielmożnie panujących.
Jeżeli ktoś
będzie potrzebował niezwykle sumiennie skompletowanych danych dotyczących cen
poszczególnych produktów spożywczych i nie tylko, w Kongu na przestrzeni lat
60. i 70. XX wieku, to śmiało może pędzić do biblioteki po tę książkę. Podane
są tu czasami tak szczegółowe informacje, że czułam się, jakbym czytała rocznik
statystyczny. Oczywistym jest, że również w aspekcie gospodarczym rządzący Ngouabi (autor był w Kongo
podczas sprawowania przez Ngouabi’ego władzy), został przedstawiony jako osoba kompetentna i
działająca zgodnie z najrozsądniejszą, marksistowską linią ekonomii, gospodarki.
Na szczęście nie samą polityką i
gospodarką książka ta stoi. Znajdą się w niej też fragmenty (choć niezbyt
długie), w których można podpatrzeć trochę kulturę, relacje społeczne czy
edukację ludowego Konga. I tutaj właśnie nadchodzi ten czas, w którym
chciałabym podać kilka cytatów, które wybitnie kojarzą mi się z czasem obecnym,
z rzeczywistością, która nas otacza. Ale. Ale podam tylko jeden, który obrazuje
to wszystko najdobitniej i boję się, że pokazuje do czego zmierzamy:
„Siostro nie bój się robić
polityki!
Uczyć się, to budować przyszłość kraju.
To znaczy robić politykę.
Uprawiać swe pole, to produkować
maniok, banany i owoce niezbędne dla życia nauczyciela, pielęgniarza,
robotnika, urzędnika, żołnierza. To znaczy robić politykę.
Leczyć chorego, to dbać o zdrowie
producenta, żołnierza i nauczyciela. To znaczy robić politykę.
Tańczyć, to organizować rozrywki
dla robotników, chłopów, żołnierzy, urzędników itd., które pozwolą im odnowić siły.
To znaczy robić politykę.
Nie bój sie polityki, bo każda
nasza działalność stanowi akt polityczny!”.
Wizja to raczej przerażająca, w której
każdy czyn można rozpatrywać w kategorii „polityczny”. Niestety, z ubolewaniem
odnotowuję to w swoim otoczeniu, coraz bliżej nam do takiego modelu
społeczeństwa. Społeczeństwa rozpolitykowanego, a nie społeczeństwa pełnego
jednostek, które potrafią w swej różnorodności stanowić grupę wzajemnie się
wspierającą. Musimy zacząć myśleć i wiedzieć, że na świecie są inne kluczowe
sprawy i znacznie ważniejsze niż polityka, która w takim kształcie, w jakim
teraz jest uprawiana w Polsce, Europie i na świecie w ogóle, nie powinna stanowić
clue naszej egzystencji.
W książce udało się mi nawet znaleźć kilka
akapitów odnoszących się do pozycji kobiet w społeczeństwie kongijskim w
tamtych czasach. Nie są to raczej fragmenty optymistyczne. Na poparcie braku
mojego uśmiechu podczas ich czytania napiszę tylko, że w Kongu z lat 70. (dane
te są podobno odpowiednie dla Zairu, ale w republice ludowej cenniki nie podlegały
znacznym różnicom), byłabym warta 200 dolarów (opłata przyszłego męża za
przyszłą żonę, która ukończyła studia). Pociechą jest, że chociaż miałabym
możliwość na te studia pójść. Jest to pokłosiem pewnej równości płci, którą w
jakimś sensie forsowała partia rządząca wspominając, że „Kobieta kongijska nie jest towarem, jest działaczką rewolucji; powinna
ona otrzymać te same prawa, co mężczyzna i wspólnie z nim bronić naszej [kongijskiej
– dop. CzK] rewolucji”. Oczywistym
jednak jest, że nie kobieta w tym była najważniejsza.
Na koniec, czego nie mogę ominąć z
pozycji osoby lubiącej książki, w reportażu tym również jest miejsce na kilka
zdań o branży księgarskiej. Jak przystało na kraj ze słowem „ludowa” w nazwie, gros
pozycji na półkach księgarskich i bibliotecznych stanowiły tak wybitne dzieła
literatury światowej, jak prace Lenina, Mao, Stalina, Ho Szi Mina itd. Co mnie
szczerze rozbawiło podczas czytania „Congo
oyé!”
w tramwaju o godzinie 6:01, do ludowego Konga nie importowano żadnych
kryminałów, gdyż były one traktowane, jako „literatura
ekstrawagancka i nie służąca rewolucji”. Co na to nasi pisarze kryminałów?
Do
przeczytania:
·
„Kongo. Opowieść o zrujnowanym
kraju” – D. van Reybrouck,
·
„Heban” – R. Kapuściński,
·
„Czarne gwiazdy” – R. Kapuściński.
Bibliografia:
[K1] Pasierbiński, T.: Congo oyé!, Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, Warszawa, 1974.
[W] Opracowanie własne.
Pierwszy raz słyszę o tej książce, ale to chyba nie jest dziwne. Intrygujące, zwłaszcza dla kogoś, kto lubi poznawac inne kraje, ich historię i kulturę, bo ta zawsze, w każdej książce przedrze się na powierzchnię, chociaż w małym ułamku.
OdpowiedzUsuńGdyby nie moje szperanie w bibliotecznym antykwariacie, to pewnie do dzisiaj nie wiedziałabym, że ta książka istnieje. Co do kultury, która zawsze przedrze się na powierzchnię, to zgadzam się w stu procentach.
Usuń